Ostatnio przetoczyła się przez media dyskusja o tym w jakim kraju żyjemy. Pretekstem do tej debaty stały się sugestie przedstawicieli partii rządzącej oraz mediów, że wiceminister sprawiedliwości powinien być odwołany ze swojego stanowiska, bo jego poglądy są zbyt katolickie (choć oczywiście jego krytycy używali na ich określenie innych nazw). Jakiś czas temu przez media przetoczyła się dyskusja sprowokowana przez lewacką profesor od etyki, która wprost twierdziła, że katolik nie może być ministrem w rządzie. Jedna z gazet stojąca na czele frontu ataków na Kościół w Polsce zakwestionowała natomiast możliwość otrzymywania przez stowarzyszenie świeckich katolików dotacji z Unii Europejskiej ze względu na wymóg ich zgodności z zasadami „gender mainstreaming”, cokolwiek to ostatnie pojęcie znaczy. Wydaje się, że próba interpretacji tego pojęcia w sposób sprzeczny z konstytucyjną zasadą ochrony rodziny i małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny (Zgodnie z art. 18. Konstytucji RP Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej) na terytorium RP byłaby niemożliwa do zastosowania, bo organy państwa nie mogą prowadzić swojej działalności w sposób sprzeczny z zasadami wynikającymi wprost z Konstytucji RP, a to one odpowiadają za rozdział środków pochodzących z Unii Europejskiej. Przyjąć należy zatem, że ”gender mainstreaming” należy po prostu interpretować jako realizację zasady wynikającej z art. 33 ust. 1 Konstytucji RP, zgodnie z którą kobieta i mężczyzna w Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym. A przy takim rozumieniu tej zasady nie da się racjonalnie obronić tezy jakoby stowarzyszenia katolików świeckich, bez względu na ich stosunek do „ideologii gender” należało wykluczyć z korzystania ze środków unijnych.
Natomiast ostatnie dyskusji dobrze wpisują się we wcześniejszymi próbami walki z symbolami religijnymi. Lewaccy posłowie próbowali doprowadzić do usunięcia krzyża z Sejmu, czy szerzej z przestrzeni publicznej, polskie linie lotnicze próbowały zakazać swojemu personelowi latającemu noszenia symboli religijnych, a władze państwowe okazały się całkowicie bezradne w stosunku do aktów profanacji przedmiotów kultu religijnego „sprzedawanych” jako akty ekspresji artystycznej. Kwestionowano też prawo hierarchów do wypowiedzi dotyczących działalności ustawodawczej, czy prawo do nazywania „aborcji” zabijaniem dzieci, bądź pomysł wprost określenia, że ciąża oznacza dziecko poczęte lecz nienarodzone. Parlament pracuje też nad pomysłem takich zmian w prawie wyborczym, by kościoły traktować tak jak instytucje publiczne i ograniczyć możliwość wypowiedzi w sprawach publicznych osobom duchownym. Nowa minister edukacji publicznie kwestionuje możliwość uznania religii za przedmiot, w którym można oceniać wiedzę.
Państwo polskie coraz bardziej „odstaje” od zapisanego w Konstytucji RP modelu „przyjaznej” neutralności Kościoła i państwa. Mimo zapisów konstytucyjnych czy wymogu poszanowania wartości chrześcijańskich zapisanego w ustawie o radiofonii i telewizji media skutecznie współdziałają z przedstawicielami organów władzy lub administracji publicznej w atakach na Kościół, wartości chrześcijańskie, czy tradycyjne wartości wynikające z nich.
Czy grozi nam, że katolicy, stanowiący nominalną większość obywateli, będą musieli zejść w swoim kraju do „katakumb”, by przetrwać i zachować wyznawaną przez siebie ortodoksję, a Polska będzie ewoluować w kierunku modelu meksykańskiego czy północnokoreańskiego?
15.01.2014
Paweł Pelc
Radca Prawny, Kancelaria Radcy Prawnego Pawła Pelca